Specjalista ostrzega: upiór mowy ciała nadal straszy!
Od lat prowadzę szkolenia, w tym wiele medialnych czy inaczej związanych z autoprezentacją. Wystąpienia są wciąż dużym wyzwaniem, również dla doświadczonych menedżerów. Tematów do omówienia podczas warsztatu jest sporo (na przykład typy wypowiedzi, taktyki rozmówców), a moi kursanci nadal często ekscytują się… ułożeniem rąk, kierunkiem patrzenia i czy aby rozmówca nie zinterpretuje źle zaplecenia ramion.
O matko! Wydawałoby się, że tymochowszczyzna i inne szamaństwo dawno już leżą przebite osinowym kołkiem! A tymczasem spustoszenia poczynione wśród zestresowanych mówców cały czas straszą. Miewam wrażenie, że czasem nawet rosną… Wszystko jest podparte autorytetem niejakiego profesora Mehrabiana, który podobno udowodnił, że aż 55 procent tego, co odbieramy, to właśnie mowa ciała, a sama treść wypowiedzi – jedynie 7! Na tej naukowej podstawie legiony trenerów i doradców oparły swe kuglarskie rzemiosło. Tymczasem… to kompletna bzdura.
Rzeczywiście jeden z eksperymentów Alberta Mehrabiana przeprowadzony w latach 60-tych ubiegłego wieku wykazał tzw. regułę 7-38-55. Według niej odbiorca, w trakcie odbioru komunikatu zwraca uwagę na mowę ciała w 55 procentach, w 38 – na ton głosu, a wypowiedziane słowa stanowią zaledwie 7 procent wagi przekazu.
ALE: reguła ta działa tylko wtedy, gdy trzy nośniki przekazu są ze sobą całkowicie niezgodne. Ten drobiażdżek nauczyciele mowy ciała konsekwentnie pomijają (a może wcale o tym nie wiedzieli?). To chyba zmienia postać rzeczy, prawda? A więc drodzy mówcy: zastanówcie się przede wszystkim, CO mówicie. Potem dopiero, JAK. A na końcu, czy Wasz wzrok ucieka w odpowiednią stronę sufitu. I przestańcie w końcu wierzyć w gusła.
- Lidia Marcinkowska
- ex-dyrektor zarządzająca Neuron APR, aktualnie Dyrektor naczelna komunikacji w KGHM
- l.marcinkowska@neuron.pl
- Neuron Agencja PR